Pisząc te słowa dajemy początek przygotowaniom do bliskiej już 100 rocznicy narodzin jednego z najbardziej wpływowych autorów duchowych XX w., Thomasa Mertona, który przyszedł na świat w pirenejskim miasteczku Prades 31 stycznia 1915. Przestrzeń czasowa, która dla Mertona zamknie się 10 grudnia 1968 r., zrządzeniem Opatrzności, dzieli się na dwie prawie równe części, z której każda obejmuje okres ok. 27 lat:
1915-1941: okres świecki
1941-1968: okres monastyczny
Myśl i twórczość Mertona jest w Polsce znana dzięki licznym tłumaczeniom jego książek i opracowaniom poświęconym jego twórczości. Przez pewien czas odbywały się także sympozja mertonowskie (ostatnie odbyło się w dniach 24-27.10.2002), a nawet istniał polski oddział Międzynarodowego Towarzystwa Mertonowskiego, który jednak od czasu ostatniego sympozjum nie daje oznak życiowej aktywności, ani nie spełnia założeń statutowych.
Pomimo to Merton bywa w Polsce (i nie tylko) odbierany przez znaczną część katolickich czytelników jako postać co najmniej kontrowersyjna. Jest ona taka szczególnie dla tych, którzy swoją krytykę opierają na nikłej (albo żadnej) lekturze jego dzieł. Czasem powodem uprzedzeń jest jedynie wybiórcza znajomość faktów lub poglądów Trapisty z Gethsemani, a czasem zasłyszanych pogłoskach o jego przejściu na buddyzm lub oskarżeniach o synkretyzm religijny. Tak było już za życia najbardziej znanego pustelnika XX w. Gdy żył mógł się jeszcze jakoś bronić, choć rzadko korzystał z tej możliwości. Trudniej z tym było po jego śmierci, zwłaszcza gdy - wbrew jego woli - niektóre nieortodoksyjne środowiska mianowały go swoim patronem (jak np. przedstawiciele ruchu New Age), inne zaś wybiórczo potraktowały jego myśl, karykaturując tym samym jego oblicze.
Liczni są jednak (a może nawet liczniejsi niż określeni adwersarze sławnego Mnicha), ci którzy temu synowi św. Bernarda zawdzięczają bardzo wiele. Przeważnie osoby te znają się z Mertonem od wielu lat. Spotykają się z nim z dużą częstotliwością i w towarzystwie jego słowa przemierzają szlaki wiodące od iluzji egoistycznego ja do zachwycającego blasku swojej prawdziwej tożsamości. Odkrywają swoje prawdziwe ja, które wg Mertona w swojej najgłębszej esencji utożsamia się z Bogiem. Dla teologa akademickiego takie stwierdzenie tchnie doktryną heterodoksyjną, ale Merton wie dobrze o czym mówi. Nie ma (już) pretensji do uprawiania teologii akademickiej, ale potrzebuje Mądrości Słowa, która rozświetli paradoks jego istnienia w brzuchu wieloryba. Nie znaczy to, że Merton nie jest ortodoksyjny, albo że nie ceni on dobrej i zdrowej teologii. Przeciwnie. Jednak jego język jest językiem bardziej egzystencjalnym, poetyckim, autopsyjnym... Eremita z Ameryki odzyskuje dla nas utraconą zdolność bycia istotą symboliczną, z właściwą jej relacją i poznaniem między oznacznikiem a oznaczanym. Ceniąc to, co o Bogu i pochodnej od niego rzeczywistości - ze szczególnym uwzględnieniem osoby ludzkiej - można powiedzieć z całym ekwipunkiem i rygorem dyskursu intelektualnego, Merton czuje potrzebę transcendowania wiedzy pojęciowej, na rzecz wiedzy intuicyjnej uciekając się do zasobów i środków wyrazu poezji i symbolu. Ma to miejsce szczególnie w posługiwaniu się językiem biblijnym, którego słów nie wypełnia czysto helleńskim rozumieniem pojęć przez niego używanych. Mertonowski intus to zdolność właściwa dawnym Ojcom pustyni, którzy na zasadzie krzemienia pocieranego o drugi krzemień czynili światło w sobie i w proszących ich o słowo mądrości uczniach.
Jak bardzo by nam się nie wydawało, że taki ktoś, jak Merton z jego eremickimi aspiracjami nie przystającym i niepasującym do czasów postnowoczesnych, do nas i nam współczesnym, to jednak - po rzetelnym i bezzałożeniowym zbliżeniu się do osoby i myśli tego samotnika - dostrzeżemy, że Merton dzieli z nami wspólny mianownik człowieczeństwa, w które wgryzł się i któremu się przyjrzał z rzadko spotykaną wnikliwością. Można by powiedzieć - kontynuując ułamkową analogię - że konkretny stan kanoniczno-powołaniowy Mertona to tylko rodzaj kreski ułamkowej, która oddziela liczebnik od mianownika. Dla każdego z nas ta kreska będzie inna i będzie jakby pryzmatem, przez który będzie rozszczepiać się światło płynące z naszej percepcji rzeczywistości. Symboliczny liczebnik, to każda jedna i niepowtarzalna osoba, która dokonuje tej percepcji, ukrytej pod kreską rzeczywistości, której składowymi są tajemnice ukryte pod pojęciami: "Bóg"-"Człowiek"-"Świat".
Merton jest doskonałym przewodnikiem po tych meandrach Rzeki Życia. Błędy, które popełnił były dla niego materiałem, z którego zbudował swoją mądrość życiową, którą podzielił się ze światem znajdującym się za murami opactwa Gethsemani za pośrednictwem środka, przez który samemu Bogu - paradoksalnie - spodobało się zbawić świat: przez głupstwo głoszenia słowa. Merton w znakomitej przewadze czynił to jeszcze głupszym sposobem, bo przez słowo pisane, podczas gdy przekazywanie Życia par excellence może dokonywać się w relacji osoba-osoba. Stąd żywe słowo w spotkaniu twarzą w twarz było zdolne (i jest cały czas) przekazać Słowo Życia, które Ojciec wypowiada bez przerwy w odwiecznym milczeniu (Jan od Krzyża). Merton był więc świadomy ryzyka, na które się narażał, ryzyka bycia źle odczytanym i zrozumianym, bez możliwości dopowiedzenia tego, co w relacji twarzą w twarz odbywa się pozawerbalnie i w sposób par excellence osobowy.
Posłannictwo i piśmiennictwo Mertona należałoby raczej przyjąć i rozumieć w duchu biblijnego i chrześcijańskiego profetyzmu, którego istotą i celem - zgodnie ze słowami o. Ludwika - nie jest przepowiadanie przyszłości, ale komunikowanie Objawienia. Jedną ze składowych tego powołania, jest chyba także pozytywnie rozumiana prowokacja Ludu przez osobę [proroka], by ten obudził się z letargu grzechu i zapomnienia o Bogu. Taka lektura myśli mertonowskiej może być zaskakująco odkrywcza i owocna dla spragnionych prawdziwej mądrości i tych, którzy pragną dotrzeć, na tyle ile pozwalają na to ograniczenia ludzkiej natury, do odkrycia własnej tożsamości w kontekście Boga objawiającego się jako Prawda o rzeczywistości, którą podtrzymuje w istnieniu.
Merton - w uprzywilejowanych warunkach monastycznej pustyni - zgłębiał tajemnicze otchłanie własnego serca, po to, by odkryć je nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Twórcy tego blogu chcą dzielić się z odwiedzającymi go osobami, tym, co sami zyskali dzięki lekturze jego pism, zgłębiając przy tym tajemnicę własnej egzystencji.
Niech nasz brat, Thomas, oręduje za nami w Tajemnicy Communio Sanctorum.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz